Katowice
Znasz uczucie, kiedy ucieka Ci pociąg i masz dwie godziny czasu w zupełnie obcym mieście?
Wszystko jest nowe, intrygujące, fascynujące, a Ty masz czas.
Tak czułam się dziś w Kato.
Tylko że ja w Kato mieszkam prawie całe życie!

Katowice. Róg Powstańców i Wita Stwosza
Gravel Attack
Zdiagnozowanych przypadków COVID-19: 0
Kilometrów na rowerze od początku roku: 0
W połowie lutego dostałam zaproszenie. Od Piko Puławskiego. Nie znamy się, ale jak to w kolarskim świecie bywa, poznanie się jest tylko kwestią czasu. Dostałam zaproszenie na Gravel Attack. Na 15 marca. Brałam właśnie jakieś porządne tabsy na kolano, które wydawały się pomagać, więc od razu puściłam zwrotnego maila: dawać mnie tu wyścig! Chcę!
Kocie, Kocie
Wyścig przez pagórki Kocich Gór na północ od Wro. Przetestowałam tam naprawdę dużo rowerów! Inflite’a od Canyona, trekowego Checkpointa, Emondę, i Domane (alias Rower Na Kocich Łapach). Już nie pamiętam, ale wielce prawdopodobne, że moje własne rowery też tam parę razy były. I podobało im się. Na Wzgórzach Trzebnickich mogłabym siedzieć bez przerwy. To właściwie jedyne, poza leżakiem w barze Opatovice, miejsce w okolicy Wro, gdzie mogłabym siedzieć bez przerwy. Wąwozy w Zaprężynie. Koszmarny cudny bruk w Tarnowcu. Zawonia. Cielętniki. Węgrów. Prababka w Skotnikach. Czachowo, w którym czacha dymi na myśl o latach świetności tej niewielkiej wsi: układ domów, pałac, wzgórze za wsią i łagodna droga na nie. Zawsze muszę się tam zatrzymać. Po prostu zatrzymać i patrzeć! Sady i aleja kasztanowa w środku lasu za Trzebnicą. Bukowy las w samej Trzebnicy. Zresztą czacha dymiła mi tam co chwilę. I naprawdę miałabym ochotę jeszcze tam kiedyś pojeździć.
Maile przychodziły regularnie: info o trasie, info o tym, info o tamtym. Start spod redakcji Szosy w starej zajezdni tramwajowej na Wielkiej Wyspie. Nigdy u nich nie byłam. Idealna okazja! Idealna okazja, żeby po długiej jesieni i zimie przeczłapanej na skitourach wsiąść na rower z bandą znajomych (i nieznajomych) i ścignąć się na gravelu (przełajówce) po Kocich. 114 km przejadę nawet, gdyby po wszystkim moje kolano miało eksplodować. No przecież!
Haribo brudnymi łapami
Zdiagnozowanych przypadków: 11
Kilometrów na rowerze: ciągle 0
W nocy z 7 na 8 marca w Beskidach dosypało. Dzień wcześniej wyglądało, że zima sprawdza, czy gaz zakręcony, portfel zabrany, komórka jest, a w nocy coś jej się przypomniało i wróciła. Był lekki, sypki, puszysty. Jak kiedyś. Jak w czasie najlepszych zim tego życia. Nigdzie się nie spieszyłyśmy, nie miałyśmy planu. Ze Złatnej podejście do Hali Lipowskiej po nieskazitelnie białym puchu, na którym ktoś z samego rana zostawił jeden ślad. Dwie kreski raz pojawiały się na naszej trasie, to znów oddalały. Samotny ślad po najświeższym śniegu w województwie wił się między choinkami, zamiatał halę wolnymi długimi pociągnięciami – ktoś delektował się tą jazdą, może nawet mróz szczypał go w policzki. Był Dzień Kobiet, na Lipowskiej wysiadł Internet i za piwo i kawę zapłaciłyśmy żywą gotówką. W tamtym dniu nikt jeszcze nie patrzył krzywo na wygrzebane z kieszeni banknoty, nikt nie miał na dłoniach foliowych rękawiczek i można było wspólnie wyżerać Haribo łapami prosto z paczki, a potem ostatecznie wysypać pozostałe żelki na stół i podzielić je, żeby było sprawiedliwie.
Emancypacja w obliczu zarazy
Śmiałyśmy się jak głupie! Piwo szumiało mi w głowie, kiedy wspięłyśmy się po okrutnie stromej i sypkiej zaspie nad drogę i dalej brnęłyśmy już między drzewami, zupełnie poza szlakiem. Biel! Niemożliwa Biel! I zupełny brak planu: było dobrze, mroźno, foki dobrze sunęły po śniegu, śnieg przykrywał wszystkie przeszkody. Głupie żarty, jak bardzo do dupy warun, jaki brak szans na puch i jak bardzo żałujemy, że pchałyśmy się w te góry, skoro można było siedzieć w domu. Zrobiłyśmy sobie zdjęcie bez koszulek. Trochę szczeniacko. A może nie do końca. Najbardziej bałam się, że na tych cholernych skitourach z luźną piętą zahaczę gdzieś nartą i polecę gołą klatą w jakąś zimną białą zaspę. Tylko tyle, cały stres: chichoty w cichym górskim lesie i lekko zimna skóra.
Martwy świat
Potem bez zdejmowania fok zjechałyśmy z Rysianki jakimś bocznym stokiem i wspięłyśmy się na Romankę. Dziwny widok: przed nami biała dzika góra otulona zimą, a w dolinach brąz. Tu drgające, radosne życie, euforia i szczęście, a tam smog i pożółkła brudna trawa, bezlistne zarośla i psie kupy na chodnikach. Ten widok był mocny, hipnotyzujący, jak widok myszy zamkniętej w jednej klatce z wężem. Pomyślałam wtedy coś bez sensu, coś bez uzasadnienia. Że te brązowe doliny są martwe, że tylko tu w górach jest życie, prawdziwe życie. Ogarnęła mnie panika, że za chwilę, za parę godzin, muszę wjechać w ten martwy świat i zostać w nim do następnej zimy, do następnego śniegu. Z bolącym kolanem, z problemami, które nie chcę, by mnie obchodziły. Chyba nie pomyślałam wtedy o zarazie. Nie pomyślałam o Bergamo. Pomyślałam, że jeśli zrobi się cieplej, pojadę w Oderske vrchy i może nie będzie tak źle.
Z Romanki zjechałam telemarkiem, chichocząc za każdym razem, gdy coś zachwiało mój pełen gracji szus. Nie mam całkowitej pewności, ale raczej byłam już absolutnie trzeźwa. W tamten dzień jeszcze rozmawialiśmy z sąsiadami i jeździliśmy z nimi windą, ciasno upchani, dotykając się brzuchami: moja sąsiadka z drugiego piętra nie może się nadziwić, że gdzieś leży jeszcze śnieg. Tutaj w martwym świecie, w brązowych dolinach, nikt nie wie, że gdzieś indziej toczy się prawdziwe życie.

Róg Kościuszki i PCK
Waham się
Zdiagnozowanych przypadków: 22
Kilometrów na rowerze od początku roku: 30,8
10 marca. Za 5 dni Gravel Attack. Muszę w końcu iść na rower. Najpierw trening łapy przy pompowaniu opon Złotego. Po 73 dniach echo szło po Bontragerach okrutne! Jak po wnętrzu pustej katedry. A to tylko 33 mm! Bałam się tego roweru. Czułam się, jakbym stanęła przed wyzwaniem wylądowania promem kosmicznym. Zapomniałam, co się bierze na rower, co ubiera. Dotykałam opon i czułam, jakbym dotykała czegoś zupełnie mi nieznanego: cholera, jakie to powinno być twarde? Nie wiedziałam, czy dam radę w ogóle skręcić na chodniku. Dałam. Za Lidlem deweloper przekopał mi mój nasyp, który zrobił się grząski i stromy. Szarpnęło przodem przy lądowaniu. Złoty nie zapomniał niczego, czego nauczyłam go latem. Nie lubiłam tego roweru kiedyś. Cholerny drewniak! Ale nawet co do ludzi aż tak się nie mylę!
#stayhome #stayalive
Spotkałam Dorotę. Luźna gadka, trochę refleksji, trochę wyartykułowanych obaw. Czy bezpiecznie jest jechać do Wrocławia na wyścig? Czy Mamba i 25×7 mają obowiązek jechać, czy powinny nie jechać i pokazać wszystkim, że są odpowiedzialne i potrafią powściągnąć emocje? 10 marca #stayhome jeszcze nie pojawiało się pod każdym postem na Instagramie. “Waham się”. “Ja też”.
Po ciemku tracę orientację w lesie. Śmieszny lis przygląda mi się zaskoczony, gdy mijam go tłumacząc, czemu nie powinien tak stać na środku. No, bo nie powinien! Boli mnie kolano. Wciąż wierzę, że na kilku apapach 114 kilometrów wciąż nie powinno stanowić problemu…
Nie jedź
Zdiagnozowanych przypadków: 31
Kilometrów na rowerze od początku roku: 30,8
„Ania, nie jedź”, pisze Gośka. Jest środa, 11 marca. “W Szwajcarii tydzień temu mieli kilka przypadków, dziś mają ich 652”. Ale, Gośka, myślę sobie: zaproszenie, 30 osób z całej Polski, prestiż, fajna trasa. Niebezpieczeństwo czyha tylko w pociągu. Przecież umyję gdzieś ręce!
Biję się myślami. Niby czuję, że coś się święci, ale to wciąż nierealny, niezmaterializowany problem. Parę osób w PL, co to jest? na mat-fizie mieliśmy rachunek prawdopodobieństwa…
12 marca piszę maila do organizatora: przepraszam, to trudna decyzja, ale nie przyjadę.
13 marca Gravel Attack zostaje odwołany.


Róg Skłodowskiej-Curie i Stalmacha
Kat-oh-wice
18 marca
Zdiagnozowanych przypadków: 287
Kilometrów na rowerze od początku roku: 65,4
Znów poszłam na rower. Cholernie boli mnie dupa i cholernie denerwuje mnie kolano. Nie tak wyobrażałam sobie tę wiosnę.
„Ann, doceń! Życie zsyła ci niespodzianki jedna za druga. Z idealnym timingiem: kolano, kwarantanna, sex, Netflix”. Powiedziałam przecież, że nie tak sobie wyobrażałam tę wiosnę! Ale niech będzie. Wciąż można wyjść z domu, a Katowice nadają się do włóczenia. Jest ciepło. Cudownie ciepło. Mam aparat i kubek kawy, i na rogu Powstańców i Wita Stwosza robię pierwsze zdjęcie. Czarny brudny tynk budynku usypia czujność przechodnia, ale ten dom to majstersztyk: piorunochron jak rzeźba, okrągłe bulaje poddasza, idealne proporcje okien. Z pewnością dobrze się tu mieszka – jednokierunkowe ulice odciągają stąd hałas. Ruchliwa Kościuszki jest pusta. Nie ma jeszcze 17:00, pozwalam przejechać tramwajowi i mogę stanąć na środku drogi, przymierzyć kadr i zrobić zdjęcie. Mijają mnie dwie osoby. Wpasowuję w kadr budynek na rogu Kościuszki i PCK. 35 mm lepiej nadaje się na żyjącą ulicę, do architektury trochę mam tu za wąsko! No, ale mam to: narożnik, którego nie ma, okna na łuku i balkony o kształcie, którego nikomu w dzisiejszych czasach nie chciałoby się projektować i wykonać. Ulicą PCK jedzie chłopczyk na deskorolce, bez pośpiechu, bez niepokoju.
Turistas
Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej byłam tutaj tak zupełnie po nic. Przez Katowice raczej przebiegam: idę tu, wracam stamtąd, nie włóczę się tędy bez celu. Nagle poczułam się jak turysta. Miasto, które znam całe życie, zaczęło do mnie mówić jak inne miejsce. Zupełnie nowa energia. Życie wrzuciło na luz. Wszystko zwolniło. Wszystko dostało więcej czasu. Wszystkiemu można się było bacznie przyglądać i chłonąć.
Inna energia
“Wczoraj w Warszawie miałem, wydaje mi się, to samo uczucie. Niebywale pusto, w powietrzu taka nowa atmosfera, niejednolicie zmieszane dobre i złe odczucia. Ja też jestem z teamu Szlajam-się-nawet-gdy-już-tu-byłem i nierzadko doświadczam takiego uczucia, jakie opisałaś, ale to było coś, jakby znaleźć trzecią stronę tej starej monety.”
Piotrek
Tetris
Róg Batorego i Krzywej. Kiedy patrzy się w Krzywą, zza skołtunionej w ornamentach secesyjnej pierzei wyłania się Kościół Garnizonowy – jak fragment układanki Tetris, ostro cięty, kanciasty. Stare centrum, nowe centrum. Pasuje tam. Jak w pysk strzelił, pasuje! Nie mam, nigdy nie miałam, obiektywu, który by to uchwycił. To trzeba zobaczyć. Ten bałagan na dole (choć ulica Krzywa jest ładna i czysta) i ten porządek u zwieńczenia. Kat-oh-wice! Oh, my!



Drapacz Chmur. Róg Żwirki i Wigury oraz Skłodowskiej-Curie



Kościół Garnizonowy. Róg Skłodowskiej-Curie i Kopernika

Róg Batorego i Krzywej
Enjoy life, eat cake, myj ręce i nie rozmawiaj z kierowcą
Taśma ostrzegawcza rozwieszona w tramwaju otrzeźwia mnie nieco, przestaję się czuć jakbym wracała z plaży i wraca do mnie świadomość, że trochę się popierdoliło. Pod Muzeum Śląskim spaceruje rodzina. Główna droga na Warszawę jest niemal pusta. Przeglądam zdjęcia w aparacie. Od tych zdjęć zaczął się ten wpis. Sorry, że tyle to trwało.


Świętego Jana, prawie Rynek

Katowice, Rynek
Przygotuj popcorn. Ale nie za dużo
“Trochę wam współczuję, bo nie wiecie, co was czeka. I trochę wam zazdroszczę, bo nie wiecie, co was czeka”.
Błażej, Włochy
Kiedy masz 44 lata i od jesieni czaisz się na ściankę na Czarownicy i cholerną końcówkę Roxy i ktoś kradnie ci wiosnę, masz prawo być wkurwiony. Cholera wie, czy za rok będziesz jeszcze w stanie zjechać z krawężnika. Czy będziesz mieć jeszcze rower. Czy wróci jeszcze ten skill, który przyszedł na chwilę właśnie teraz. “Słuchaj, ziomeczku, akurat tak wyszło, no sorki, no”. Boję się świata po. Nie panikuję. Patrzę sobie na świat jak Homek spod pachnącej smołą i konopnymi linami łodzi Paszczaka i czekam jak na kolejny sezon serialu. Czuję niecierpliwość: kto kogo ukatrupi, kto kogo zdradzi, kto z kim się prześpi, jakie nowe perypetie spotkają bohaterów, jakie dramaty, co wyjdzie na jaw, kto straci majątek, kto nagle wyjdzie z cienia, kogo zabraknie… Wiecie, czasem, komuś kończy się kontrakt, ktoś pokłóci się z reżyserem, czasem odejdzie do innej produkcji. Różnie bywa.
Lubię zapach smoły. W bakiście mam ryż, kartofle, knäckebröd i świerkowe igliwie. Żeby tylko Paszczak nie odkrył, że tu siedzę, bo tu jest tak bezpiecznie!
Pod łodzią coś chrupie wieczorami: jakaś myśl, jak małe uparte zwierzątko, próbuje podkopać się tutaj. Czy ta koszulka Raphy, która kupiłam sobie zimą, kiedykolwiek mi się przyda? Czy ktoś, kto będzie wyrzucał ją do kosza, będzie miał świadomość, że kosztowała 60 euro?



Spodek i Strefa Kultury
Prima Aprilis
Zdiagnozowanych przypadków: 2554
Zgonów: 43
Kilometrów na rowerze od początku roku: 90,8
Dużo rozmawiamy, piszemy. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ten świat właśnie teraz ma odpowiednie tempo. Choć leci na hamulcu poza torowiskiem, spod kół walą mu snopy iskier, motorniczy nie radzi sobie ze sterowaniem, a pasażerowie mają pełne gacie. Slow motion. Jak w czasie gleby, kiedy ziemia powoli zbliża się do twojej twarzy – masz czas zastanowić się, czy ten ścięty pień przejdzie obok głowy, czy chrupnie fullface. Brakuje mi prostych rzeczy. Jeżdżenia pociągami, picia Kofoli pod wiejskim czeskim sklepem, wąchania melonów w Lidlu, brania do ręki pomidorów, głaskania obcych psów na ulicy, planowania weekendów… Jest drugi kwietnia. Przekwitają już mirabelki. Nie zrobiłam wczoraj żadnego kawału. Nikomu. Nie chciało mi się z jakiegoś powodu.


NOSPR i Muzeum Śląskie
Ultimate facepalm
Jak w dzisiejszych czasach przybić cholernego facepalma, skoro nie wolno dotykać twarzy rękami? Jak w dzisiejszych czasach nie przybijać facepalma?
Jesienią upiliśmy się w kinie winem przelanym do bidonów. Na Return to Earth. Brawo, stare dziady! A potem wypiliśmy drugą butelkę wracając pieszo do domu. Mam wrażenie, że teraz nie miałabym z tego radości. Co niby miałabym zrobić z euforią pijanej głowy i głupawką na pustej ulicy? Zanim dopadłby mnie kac, przypomniałoby mi się, że astmatycy są w grupie ryzyka, że nie wolno nikomu wieszać się po pijaku na ramieniu, że zamknęli mi Czechy, że wypiłam wino za dwie dychy, a dwie dychy to w sumie kilka chlebów, że nie wolno tak sobie być po prostu na ulicy, że cholera wie, co nas czeka…
“Na rondzie przed kościołem jest najlepszy sklep z browarami, a zza kościoła najlepszy widok na przyszłość. Kiedy tam się znajdziemy, to będzie znak, że świat uporał się ze swoimi problemami, a my będziemy mogli igrać z nim jak kiedyś”.
Michał
Czytałeś już o prawdziwym włóczęgostwie po PRADZE?
Jeśli Ci się spodobało, zostaw komentarz. To dla mnie ważne, że przeczytałeś. Pozwól mi wiedzieć, że to co robię, ma jakiś sens.
Możesz wejść na mojego FACEBOOKA i polubić, by być na bieżąco. Tam czasem piszę krótsze rzeczy. Czasem są optymistyczne.

Osiedle Gwiazdy i Drogowa Trasa Średnicowa
Doczekałem się … warto było … piękne zdjęcia. Nie wiem czy mi się samo wykluło, czy gdzieś czytałem, że w zdjęciach czuć zakochanie fotografa do modelki/modela/obiektu … Tak chyba jest w tymi Twoimi KAT-OH-WICAMI 🙂 A słowa – jak kronika dla przyszłych pokoleń. Przeczytają i będę mogli poczuć jak tu nam było …
Nie jestem kronikarzem. To moja siostra potrafiła opisywać po kolei, jak wyglądają pokoje w naszym mieszkaniu. Ale chciałam oddać trochę tej dziwnej atmosfery i zdezorientowania. Niech nam to ujdzie na sucho! To moje jedyne życzenie wobec całej tej sytuacji.
Czytam i lubię kazdy wpis! Nie komentuję zbyt często!, bo zazwyczaj nie mam njc sensownego do dodania. Warto, naprawdę warto bylo czekać na ten. Oby częściej. Oby więcej.
Słuchaj, a gdyby pisać krótsze? Może nie muszę pisać takich długich? Co myślisz. Dzięki, że napisałeś ten komentarz. To naprawdę bardzo ważne dla mnie.
Dobre foty! orange blue przypomina mi mckinnon’a. Kato na liście miast do odwiedzenia. Tak blisko a nigdy nie poznałem tego miasta…
Zapraszam. Oprowadzimy Cię.
Lubię. Lubię długie, bo krótkie za szybko się kończy
Lubię czytać Twoje teksty, potrafisz ładnie oddać emocje… Tak pięknie wplatają się w Twoje opowieści. Pamietam jak kiedyś przypadkiem natrafiłem na Twój blog i z dziką radością zalajkowałem go jako tysięczny osobnik.. To było sporo kilometrów temu, a dalej trzymasz poziom;)
Ps. Tęsknie za czołgami w Darkovicach, podjazdem w Jilesovicach i opuszczonym sadem w Karlovcu pod lasem… Kiedy tam znowu będzie można nabrać powietrza w płuca?
Chyba nie znam opuszczonego sadu w Karlovcu. Coś przegapiłam. Czy Ty sobie potrafisz wyobrazić, co się musi dziać w Jilesovicach na szczycie serpentyny (tej lewo skos w miasteczku)? Cała biała aleja!
Proszę pisać długie teksty, krótkie teksty i pojedyncze zdania. Przyznam się, czekam na te zdania . Gdy przez dłuższy czas jest cisza, wchodzę na profil i sprawdzam czy czegoś nie przegapiłem. I gdy stwierdzam, że nie, rodzi się u mnie obawa czy aby autorka nie zaniechała pisania. Krótko po mojej obawie, pojawia się zdanie , dużo zdań. Cieszę się czytaniem. Pojawia się refleksja. Jestem nasycony, przez jakiś czas nie będę sprawdzał profilu. Przez jakiś czas.
Trzeba mieć coś do powiedzenia, żeby pisać. Ja nie umiem inaczej. Dzięki, że napisałeś.
Fajnie się to czyta w tych niefajnych czasach. Trzymaj się.
Okno se otworzyłam i jakoś leci. Wczoraj, kiedy się dowiedziałam, że do lasu mamy zakaz, normalnie się poddałam. Dziś już trochę lepiej, ale wczoraj chciałam się położyć i wstać za parę miesięcy.
Aż zachciało się pojechać w Kocie Góry. Z Oławy to niedaleko. Nie mówiąc już o Czechach.
No i dość mam spowolnienia i jazdy tego świata na hamulce.
A tegorocznych planów nie odwołujemy. Przekładamy na wkrótce.
Strzelińskie! Przecież ja tam ciągle nie byłam. Sprawdziłam pociągi. 7:53 w Oławie. Jak tylko się uspokoi! Tymczasem jedź do Czachowa i potem do Skotników. Zresztą co ja Ci będę gadać.
No to na „po wszystkim” umawiamy się na Strzelińskie. Ale ostrzegam, będziesz tam potem wracać 🙂
Nie ma takiego drugiego miejsca. Ale naprawdę doceni chyba tylko ten, kto jest stamtąd. Jeszcze tam kiedyś wrócę na dłużej.
Dzięki za ten wpis.
Błażej, to Ty przecież chciałeś, żeby te zdjęcia gdzieś zostały. To był wpis trochę dla Ciebie… I masz rację, Katowice kocha się jak brzydkiego kundla – musi być twój!
[…] O początkach epidemii pisałam TU. […]
Dzięki za bloga, czyta się bardzo fajnie a im dłuższe teksty tym lepiej. Czekam na więcej. Foty robią robotę, te na insta również. Pozdrawiam z grenoble…
Dziękuję, że wpadłeś i że chciało Ci się napisać to coś. Inspirują mnie takie wpisy.
No i wiesz, znacznie łatwiej o foty niż o tekst. Foty są takie prawie bezwysiłkowe. Pozdrawiam ze Śląska.
Szkoda że nie piszesz. Albo nie publikujesz, co na jedno wychodzi.