Nie mam komu powiedzieć, jak bardzo jestem zmęczona.
Kiedyś miałam tylko górala. Jeździłam sobie po górach, ścigałam się w śmiesznych maratonikach i regionalnych cross country. Nie umiałam skakać hop, ale umiałam co nieco podjechać.
Potem kupiłam sobie szosę. Białe aluminiowe BMC. Mój “góral” na wąskich oponkach. BMC było zwrotne, zwinne i pewnie się je prowadziło. Nagle podwoiłam mój roczny dystans i jakoś wtedy zaczęłam częściej bywać w Czechach.
“Nigdy nie będę się ścigać na szosie. Jest za szybko i zbyt niebezpiecznie.” Podobno tak kiedyś powiedziałam. Nie pamiętam tego, ale ktoś inny coś takiego zapamiętał.
Od tamtego czasu trochę się jednak ścigałam. To znaczy, stawałam na starcie, kręciłam szybko nóżkami i przyjeżdżałam na metę. Bez peletonu, bez drużyny, czasem otoczona starszymi panami w za dużych koszulkach, którzy starali się być szarmanccy. Jazda indywidualna na czas ze startu wspólnego. W większości przypadków… Moja pamięć zaczyna iskrzyć i idzie z niej dym, gdy usiłuję sobie przypomnieć jazdę w peletonie.
Gówno wiem o szosie. Umiem przeskoczyć toczący się bidon, nie wjeżdżam ludziom w koła, nie czaruję. Nie znam żadnej innej zasady poza tą o jechaniu swojego. Ale to nie jest zasada z szosy! To zasada z górala…
Gówno wiem o szosie. Wiem, że wsiada się na nią pod domem i po stu pięćdziesięciu kilometrach schodzi się z niej w tym samym miejscu. Zjada się makaron z pesto, kąpie się i idzie spać.
Gówno wiem o szosie. Nie kojarzę nazwisk gregario, nie staram się ich zapamiętać, nie rozumiem wdzięczności, którą czują wobec nich liderzy. Nie byłam nigdy liderem, nie byłam gregario… Wpinam się w pedały, kręcę nóżkami, przecinam metę. Podwórkowy wyścig od trzepaka do śmietników.
Gówno wiem o szosie.
Byłam dziś w Sobótce. Przejechałam Ślężańskiego Mnicha. Trzy razy od trzepaka do śmietników. Najszybciej jak umiałam. Za wolno, żeby czuć satysfakcję. Za szybko, żeby nie bolały mnie nogi.
Jestem zmęczona i nie mam komu o tym powiedzieć.
Wszyscy, których znam, byli dziś w Srebrnej na enduro!
to tak jak ja z ta różnicą że jeszcze nigdzie na szosie nie wystartowałem przekonałaś mnie i nie chce mi się, ale Tatry nazad sobie jeszcze zrobię 😉
Wdzięczność dla gregario myśle ze łatwo jest zrozumieć. Naprawdę nigdy nie jechałaś komuś na kole? Nigdy nie chowałaś się w „cieniu” innych zawodników by w odpowiednim momencie wyskoczyć zza ich pleców? To teraz wyobraź sobie że ludzie z których pomocy korzystasz robią to (pomagają) cały czas specjalnie dla ciebie. Jesteś ich oczkiem w głowie. Wożą ci bidony i żarcie. Osłaniają od wiatru i chronią przed kraksami. Ja nie scigam sie na szosie ale i tak pałam wdzięcznością graniczącą z uwielbieniem do tych, ktorzy pomogli na 80-tym km dając koło kiedy zmordowany po pracy ledwo dychałem
Naprawdę sądzisz, że trzeba mi to wyjaśniać…?
Nie da się porównać jeżdżenia na szosie do ścigania się na niej. Tak samo, jak nie da się porównać amatorskiego ścigania, do ścigania w pro peletonie.
Naprawdę gówno wiem o szosie. Dociera to do mnie, gdy słucham i obserwuję zawodowców.
Czegokolwiek zakosztowałam w moim amatorskim kolarskim życiu, nie daje mi to prawa twierdzić, że rozumiem wdzięczność, jaką czują liderzy wobec gregario. Kropka.
„Co nieco podjechać” – dobre sobie! I tym bardziej nie rozumiem po co Mnich. 😉
Kąciki moich ust powędrowały do góry, gdy przeczytałem zwrot: „jazda indywidualna na czas ze startu wspólnego” 🙂