Marzy mi się ognisko.
Trzaskają gałęzie pod moimi stopami. Zmierzch w lesie zawsze jest taki delikatnie niepokojący. Pajęczyna głaszcze mnie po twarzy. Wzdrygam się. Nie chcę jej dotyku. Chcę biec, ale powstrzymuję się. To tylko pajęczyna. Nic mi nie grozi.
Znoszę naręcza chrustu. Układam suche gałązki na stosie. Mam mokre plecy i kiedy wieje wiatr, przebiega mnie dreszcz. To jakiś amok. Taka gorączkowa bieganina po lesie. Jestem skautem, rangerem, myśliwym… Sucha skóra dłoni i suche gałęzie. Łamię butem większe konary. Pękają. Suche. Będą dobrze płonąć.
Robi się ciemno i trudno brnie się przez las. Nie chcę, żeby dotknęła mnie pajączyna. Między drzewami błyska ogień. Ostatni ładunek chrustu. Kucam przy ogniu. Opalona skóra na twarzy nagrzewa się od płomieni.
Wyobrażam sobie, jak ładnie muszę wyglądać w tym świetle, jak bardzo błyszczą mi oczy. To taka noc, kiedy wszystko może się zdarzyć.
W lesie nie ma luster i nie przekonam się, że wyglądam staro, a oczy mam zmęczone i puste…
Sto kilometrów przynosi zmęczenie, jakiego nie znałam wcześniej. Zasypiam nad obiadem. Budzę się na dzwięk sygnałów dobiegających z telefonu i nie poznaję własnego mieszkania.
Marzy mi się młodość. I szanse.
Marzy mi się, że ich nie marnuję.
Kwiecień w tym roku jest taki cholernie ciepły! Mieszkam w najlepszym miejscu pod słońcem i jestem wolna (mało szybka). Czy jeszcze kiedyś przestaną boleć mnie nogi?
Marzy mi się ogień. Ktoś rusza pierwszy, a my po kolei skaczemy za nim. Czuję, że uda zaczynają piec. Pieką, a ja dalej jadę. Ktoś odpada. Potem znowu ktoś. O Chryste, jak bardzo pieką! Marzy mi się taka lekkość, to uczucie, kiedy wrze krew i wrząca płynie przez żyły.
Teraz czuję, że zastyga jak budyń…
Wspomnienie z Andaluzji.
Przebijam się kciukiem przez kruchą skórkę pomarańczy. Nie ściągam rękawiczek, bo jest zimno. Stanęliśmy na chwilę i od razu bardziej odczuwam chłód wdrukowany jakby w powietrze. Zimne cząsteczki ocierają się o komórki mojego ciała. Mam ochotę się tulić. Kulić. Jestem najdzielniejszą osobą w tamtym małym wszechświecie. I jednocześnie nie ma wokół nikogo, kto to docenia. Jestem tylko zmarzniętą, trzęsącą się postacią, jedzącą pomarańczę znalezioną na ziemi. Zimna jest rama, kierownica, owijka, wszystko. Przełykam cząstki lodowatej pomarańczy, zachwycam się widokiem, chłodne słońce kładzie się na przeciwległym wzgórzu, pachnie rozmarynem i pachnie kwiatami pomarańczy. Pomarańcze w Biedronce nie mają takiego zapachu. Nie chcę tu być. Jedźmy stąd. Poszukajmy cieplejszej planety. Poszukajmy planety, gdzie mieszka ktoś, kto powie: chodź do mnie, Mała! jesteś dzielna!
Nie wiem co bierzesz dziewczyno ale….. proszę, nie przestawaj! Uwielbiam Cię czytać 🙂
Trafiłem tutaj niedawno za rekomendacją Wooyka i zostałem. Przeczytałem wszystko. Czytam wieczorami po pracy, po rowerze. Pozwala złapać dystans, perspektywę …. uspokaja.
Czekam na kolejną dawkę świetnej literatury.
Pozdrowienia z 3miasta.
O cholera, nie wiem jak to się stało, że dopiero teraz to czytam. Dziękuję Ci bardzo. Z literaturą to jest tak, że im gorzej się dzieje, tym lepiej się pisze… chyba że kompletnie nie ma się czasu. Wtedy dno! 🙂
Będzie tekst o Jesenikach, ale nie obiecuję, że dzisiaj.
Pozdrawiam z południa.
Ania
A niech mnie, również mnie ścięło. Przypomniałaś mi uchylanie się przed pajęczynami rozciągniętymi nad kamienistymi ścieżkami w zakamarkach Dalmacji, gorąc, pot, smar, pył, ogromne pająki na tych sieciach, mozolne wspinanie się na pożyczonym rowerze w horrendalnym jak dla mnie nachyleniu w stosunku do formy i przełożeń w rowerze, pot, kamienie, upał, kamulce, karłowate karły drzewne, metr za metrem. Zatrzymanie, oglądnięcie się za siebie, kurde. Dla tych kolorów widzianych podczas podróży kolarskich przehandlowałbym duszę. Fajny ten blog, obyś pisała dalej, abyśmy dalej mogli to czytać. Jedno słowo, a potrafi rozpalić całą kawalkadę wspomnień, ot tak! Pozdrawiam!
Hej! Dziękuję.
Podobno Parlament Europejski pracuje już nad projektem ustawy o handlu duszami. Będzie można coś pokombinować :))