Nie każdy potrafi spieprzyć święta. To jasne. Do tego potrzebny jest talent. Święta są tak zajebiste, że trudno skomponować zestaw przemyślanych działań, by uczynić je choć trochę kiepskimi. Poza tym spieprzyć święta sobie to nie sztuka. Wystarczy wymyślić prezent, którego się nie dostanie i nie dostać go. Sztuka to spieprzyć święta wszystkim! Oł jes!
1982
Brniemy. Mam za duże buty, które jeszcze są potwornie śliskie. “Nie szuraj. Wywalasz się, bo bez przerwy szurasz. Idź normalnie.” Mój ojciec jest zirytowany, gdy zmuszony jest przerwać rozmowę z mamą. Gadają o wędlinach, o kiełbasie, którą na pewno robią gdzieś tu na wsi, bo u nas w mieście takiej nie dostaniesz. Nie umiem “iść normalnie”, bo stopy przy każdym kroku wyślizgują mi się nad podeszwę i gdy stawiam je na ziemi, ocieram piętą o sztywną cholewkę. Boli. Poza tym cholernie boję się wilków i szuranie je odstrasza. Mój brat rozwala śnieżne wilki patykiem. Jego Relaksy w ogóle się nie ślizgają, nad czym głupek ubolewa. Dlaczego on zawsze ma lepiej?
Wokół pachnie mokrym ściętym świerkiem. Las jest czarny, śnieg biały i błyszczy. Błyszczy, jak oczy wilków. Mam w kieszeni twardego jak kamień Kasztanka, zjem go w łóżku, po myciu zębów, żeby zrobić im na złość. Kapie mi z nosa i smarkam w rękawiczkę, dlatego zimno mi w prawą rękę. Zaczynają przemakać mi buty. Wolę iść szczytem, ubitą białą drogą, otwartym terenem, bo tam nie ma wilków. Oni się spieszą, bo “dzieci” (czyli my) muszą iść spać, dlatego drzemy lasem: w śniegu po kolana, posikani ze strachu przed wilkami. Dlaczego musimy tu być? Tu jest tak strasznie nudno. Mój brat ciągnie świerkową gałąź całą szerokością ścieżki. Oni znów o coś się kłócą. Ojciec staje na gałęzi ciągniętej przez Olka i obaj lądują na plecach. Zajebiście! Mają za swoje!
Oczywiście nie użyłam wtedy słowa “zajebiście”, bo takie słowo nie istniało. Mogłam co najwyżej powiedzieć coś w stylu “kurcze!”
1988
Robię wszystkim prezenty. Każdy coś dostanie. Cały grudzień szyję i sztrykuję, nawlekam koraliki i piekę ekskluzywne ciasteczka z przepisów w Burdzie, na które połowa składników jest w Polsce niedostępna – wtedy po prostu ich nie dodaję. Pakuję to wszystko w ręcznie robione pudełeczka i woreczki i układam pod choinką. Dla niepoznaki kupuję sobie paczkę czeskich Lentilków, podpisuję “Ania” i umieszczam pod drzewkiem. “A od kogo to jest? Andrzej, czy to ty kupiłeś?” pyta matka. Ale radocha! Nikt nie wie, że to ode mnie! Najlepsze Święta!
1992
Siedzę na “górkach” za placem zabaw. Katowice toną w smogu, śniegu jest mało, a ja strasznie się boję, że ona umrze. Pies dawno mi gdzieś zwiał – ostatnio zawsze zwiewa. Nie chcę wracać do domu, bo nie ma po co. Jest dzień przed Wigilią i za chwilę pojedziemy do szpitala. W szpitalu mówią nam, że jeszcze nie czas i możemy wrócić za godzinę, gdy będą “wizyty”. Chodzimy z ojcem po zadymionym Nikiszowcu. Smog jest tak gęsty, że kościół świętej Anny wyłania się, gdy mamy go dopiero przed nosem. Nigdy wcześniej tu nie byłam. Dzielnica wydaje mi się przerażająca, czarna, z bram zionie otchłań, a jedyne światła pochodzą z małych okien z ceglanymi łukami i pomalowanymi na czerwono wnękami. Na ulicach żywej duszy. Robimy rundę, nie zaglądając do kościoła – ojciec nigdy tego nie robił, nawet z ciekawości i wracamy do szpitala. Ze szpitala nie pamiętam nic. Chyba był zielony.
Dziupla Dzieciątka
Następnego dnia, korzystając z “Kuchni polskiej” gotuję coś na kształt barszczu, kapusty i ryby w piwnym cieście. Nie jestem w stanie tego tknąć. Siedzimy drętwo, jedząc te “smakołyki” i patrząc nerwowo pod choinkę, pod którą jest pusto. Nie wierzyliśmy już wtedy w Dzieciątko, Mikołaja czy Dziadka Mroza, ale zawsze mama pilnowała, żeby żadne z nas nie widziało, kto i kiedy te prezenty podkłada. Dziubaliśmy mojego wyśmienitego morszczuka w cieście i zastanawialiśmy się, jak niby teraz, kiedy wszyscy tu siedzimy, to niby-Dzieciątko wjedzie i podrzuci te prezenty. Ojciec przyniósł organki i zaczął grać szukając dźwięków. Wszystko i tak zagłuszał telewizor.
“Dzieci, zapomnieliśmy o prezentach!” Krzyknął nagle, przerywając swój organkowy kolędowy skowyt. Nerwowo wspiął się na meblościankę, ściągając podpisane naszymi imionami reklamówki. Tak bez ogródek zdradził prezentową dziuplę Dzieciątka. Chyba wszyscy byliśmy zażenowani. Przy ostatnim worku zrzucił na ziemię wazon, który roztrzaskał się na milion niesklejalnych kawałków. Puściły mi nerwy i wybuchnęłam płaczem. Kolacja była zakończona.
Potem ktoś z nas przypomniał sobie, że kilka godzin temu pies znowu zwiał i należałoby go poszukać. Mróz jak cholera. Łazimy z Olkiem pół zmarznięci, pół zadowoleni, że nie musimy siedzieć w domu. Pies zjawia się koło północy. Z koleżanką! Z totalnie ludzkim cwaniackim uśmiechem od ucha do ucha. Gnojek, jako jedyny, zorganizował sobie udaną Wigilię.
Kac
Kolejne dwadzieścia Wigilii to coraz więcej ludzi przy stole, a wcześniej dziesiątki irytujących telefonów “Czy wy już zaplanowaliście, co będziecie robić na Święta?” Czasem piszę jakiś wierszyk i wysyłam esemesami do paru osób. Piję coraz więcej wina i jem coraz mniej ciastek. To że się starzeję, nie oznacza, że nie czekam na prezenty i że siedzę z cygarem jak Ojciec Chrzestny, patrzę na moją rodzinę i mówię: zgromadziliśmy się tutaj… chciałabym wam podziękować. Święta to tęsknota. Zwykle na następny dzień rano idę wybiegać wino, ciastka, tęsknotę, karpia, hałas, pustkę, zimę… Kac puszcza jako pierwszy.
2009
Jadę miejskim autobusem. Sama. Obudziliśmy się troszkę później, bo nie trzeba było nigdzie się spieszyć. Kawa, śniadanie i wymiana jakichś drobiazgów, bo na więcej nas nie stać. Muszę zaraz wskoczyć w pociąg, by dotrzeć na czas do Katowic. Tam znów będzie gwar i jedzenie i pytania, co u mnie. Prezenty kupię po drodze. Teraz opieram się rozpalonym policzkiem o zaparowaną szybę miejskiego autobusu i wiem, że jestem na swoim miejscu. Na chwilę wskoczę do tego młyna, tej wirówki w której nie ma czasu pomyśleć, a wieczorem znów wrócę do spokoju w jego ramionach. Zniosę dziś wszystko, nawet pytania, co u mnie…
…
2016
W tym roku zrobię chyba Rapha Festive 500…
Snow biking w latach ’90 na Dolinie Trzech Stawów, dokładnie w miejscu, gdzie Michał Kucewicz organizował później Ogólnopolski Katowicki Wyścig Przełajowy – CX KATOWICE. Mój brat Olo, ja i dwa psy: Oktawia i Amigo – ten, co zwiewał. Zdjęcie robi nam Kuba Steinhoff. Yashicą, z tego co pamiętam. Może nawet w tym samym roku, ja kupiłam swoją!
No i zrobiłam!
W 2016
i 2018
Czytam Twoje wpisy i wciąż mam wrażenie, że tak naprawdę piszesz blog o życiu, a nie jeździe rowerem. Rower jest dla ciebie jedynie pretekstem, trampoliną do tego, aby poruszać tematy najważniejsze – te dotyczące naszego miejsca na Ziemi, sensu życia, miłości czy pasji.
A ten tekst jest już prawdziwą perłą – dotykasz strun, które z racji wieku, a tym samym pokoleniowych doświadczeń, rezonują we mnie bardzo mocno.
P.S. Też miałem Relaksy 😉
Pozdrawiam Cię z mojej głębokiej tęsknoty za Relaksami i śniegiem „jak kiedyś”.
Wiesz, jak to jest? Trudno pisać o rowerze, nie zahaczając jednocześnie o życie. Podziwiam tych, którzy potrafią. ?
Chyba się jednak przekomarzasz ze mną – cóż ciekawego może być w czytaniu o rowerach, tam gdzie nie ma życia? Do tego wystarczy mi przeczytać specyfikację techniczną 😀 A że niektóre blogi rowerowe jak taka specyfikacja wyglądają to już inna historia. Mi na nie szkoda życia.