“W Pszczynie na szynach przejechało mysz.
Aż zgrzitło!”
Mam mokrą koszulkę. Od stu dni (a może dłużej) nie chcą zelżeć upały. Moja mokra koszulka to po prostu mokra kolarska koszulka. Gdyby zostawić w niej narzędzia, te przez noc pewnie by zardzewiały. Są momenty, gdy mokra koszulka nie musi kojarzyć się z seksem. Stoimy na poboczu na podjeździe z Sosnówki do Karpacza Górnego i “godomy” sobie po śląsku. Paulina złapała kapcia i jest zadowolona, że nie musi podjeżdżać. Nie czuję się seksy, nie czuję się ładna, nie wiem nawet, czy czuję się kobietą. Stoję zgięta w pół i płaczę ze śmiechu. Czuję, jak uchodzi ze mnie całe napięcie ostatnich miesięcy. Seb zaczyna się śmiać i po chwili cały się trzęsie. Bawi go to, co powiedział, bawi go moja reakcja, śmieszy go własny śmiech. To jest jak lawina. Mnie śmieszy bezduszność zdającego relację wobec dramatu myszy, trzęsący się ze śmiechu Seb i ten absurdalny dwuwiersz będący esencją wszystkich śląskich historii o niczym, wszystkich nieśmiesznych dowcipów, po których ryczy się ze śmiechu.
Pojechali: Paulina samochodem z rowerem w bagażniku, Seb i Grzesiek na rowerach. Do góry. Ja zjechałam do początku podjazdu, zawróciłam, umościłam ręce na kierownicy i zaczęłam podjazd…
Nie znam swojej formy. Nie wiem, czy jestem mocna, czy nie. Nie ścigam się, a to przecież wyścig wszystko weryfikuje. Dobre samopoczucie jest względne. Dopóki nie sięgnie się granic, dopóki nie zapuka się do strefy dyskomfortu i nie pobędzie w niej kilku godzin i nie zmierzy z rywalami na linii mety, nic się nie wie.
Jadę i co chwilę wybucham śmiechem na wspomnienie brzmienia głosu Seby, gdy wypowiada słowo “zgrzitło”. Nie myślę o podjeździe, nie mam pojęcia, jaki jest długi, jadę i obserwuję przejrzysty las i badam chropowatość asfaltu. Jak na góralu szukam dobrej linii, nasłuchuję i jeśli jest cicho, zjeżdżam na drugi pas na lepszą nawierzchnię, potem wracam do prawej. Znów przypomina mi się mysz i znów trzęsie mi się brzuch. Jest cicho, jest tylko cicho pracująca Ultegra i mój śmiech w karkonoskim lesie.
Na segmencie byłam czwarta. Na 106 osób. To dobrze? Pierwsza była Majka. Już rzadko zbieram QOMy. Bardzo rzadko. Lubiłam, gdy wpadały. Każdy lubi.
Rano w Trójce słucham wywiadu ze Staszkiem Sojką. Nie słucham Trójki, nawet nie słucham już Listy, żadnej ambitnej muzyki dla inteligentów, żadnych mądrych rozmów. Słucham tylko tropical housu i dubstepu dla nastolatków i piszę testy rowerów. Trójka się włączyła, bo moje czeskie radio przy Górze Świętej Anny traci sygnał. Wracam na Śląsk, żeby choć jedną noc w tygodniu przespać we własnym łóżku. Potrzebuję własnego łóżka. To podstawowa potrzeba człowieka. Własne łóżko i możliwość ugotowania czegoś z namacalnych ingrediencji, nawet jeśli miałoby być niedobre i niezjadliwe w tych upałach. Nie można ciągle żywić się bułkami z żółtym serem.
Z początku nie poznaję go po głosie. Brzmi jakby starzej niż kiedyś. Na pewno na jakiejś innej stacji leci teraz Kygo, którego mogłabym puścić głośno i udawać, że jestem młoda i niczym się nie przejmuję, ale zostawiam na chwilę tego “starszego pana”, który tak ładnie dobiera słowa i który raz za razem wciska mnie w fotel swoją wystrzeloną prosto w serce odpowiedzią. Nikt tak nie odpowiada na pytania w studio, każdy przemyca coś ze swego scenicznego ego (wnioskuję, że to jakiś artysta), chełpi się trochę. Tu słyszę prostolinijność, zgodę na siebie, trochę autoironii, która nie zaczepia słuchacza, nie każe mu reagować, oceniać, słuchacz wierzy, ja też wierzę i wyjść z podziwu nad tą szczerością nie mogę.
Potem już wiem, że to Sojka, bo wymsknęło mu się coś, po czym go poznałam. “…kiedy człowiek myśli, że mo już wszystko pochytane*…”
*mieć wszystko pochytane – to tak trochę podobne do: mieć już wszystko ogarnięte, załatwione, zrobione, co się zaplanowało…
Czasem mi się wydaje, że rozumiem już tylko Ślązaków. Nie rozumiem ani szybszego ni wolniejszego tempa życia niż to tutaj. Przyjmuję tylko takie proporcje powagi do niepowagi, tylko taką mieszankę porządku i chaosu, tolerancji i wtrącania się, spinania się i luzu. Śmieszą mnie wierszyki o myszy na szynach i wzrusza mnie Staszek Sojka opowiadający o babci, która tęskniła za dziadkiem, gdy ten umarł.
Ania, ty ciulu, chopie, ogarnij się! Napisz coś o rowerach!
Emonda SLR jest fajniejsza od SL. Starczy?
Dużo fajniejsza!
Dupisz fleki…. Idź na koło połonacyć trocha.
Pójda. Potym.
Fajnie napisane. Fajnie się czyta. Ania pisz książkę.
Nie jestem Wojtkiem. 🙂
Nigdy tak nie pomyślalem ?
Na FB dałem like awansem/w ciemno … Po przeczytaniu dał bym drugiego 🙂
Dzięki. 🙂