Szop lifting – zjawisko zachodzące podczas wysychania kręconych włosów, w trakcie którego mokra i płaska fryzura podnosi się w miarę parowania z niej wody, by w suchej formie utworzyć pełnowymiarową szopę. Sprawdź też: World Champion, Jolanda Neff, MTB, Maja Race.
Jolanda Neff jest najpocieszniejszą osóbką, która kiedykolwiek dowaliła mi dwie i pół godziny na maratonie. W Jeleniej Górze startuje dzień po dniu: druga w Maja Race, pierwsza dzień później w UCI Marathon Series w ramach Bike Maraton. Jeździ z niemożliwie wysoką kadencją. Wiem, że wiecie, ale sądziłam, że sama tak potrafię… Niestety nie potrafię! Nie mam jej za złe, choć myślałam, że jesteśmy koleżankami i że poczeka. Tym bardziej, że miała moją dętkę.
Jolanda sporo je. W ilości spożywanej strawy (czy tego nie pisze się przez “v”?) przegrywa jednak ze mną. Ja przegrywam z Majką Włoszczowską. Majka je najwięcej. Wiecznie na pudle!
Tata Jolandy wygrywa Jelenią w swojej kategorii na dystansie Giga. Mój tata zrobił mi pranie mózgu przy wypracowaniu o Rogasiu z Doliny Roztoki. Od tamtego czasu po prostu wiem, jak to robić samodzielnie. Mój tata jest inżynierem. Nie spytałam, kim jest tata Jolandy…
Jolanda, niebieskookie dziecko z kolczykami z gigantycznych pereł, jeżdżące na mtb lepiej niż 99% zawodników w Polsce, zna też polską scenę kolarską: poznaje na zdjęciach ludzi, których ja ledwo tylko kojarzę.
Kolacja, właściwie już po, stół pokrywają talerze, kubki i puste filiżanki, Jola odkłada na bok pożyczoną tęczową koszulkę, którą dzień później skomentuje cały polski rowerowy Internet i wertuje “Szkołę życia” Mai Włoszczowskiej. Wskazuje postaci na fotografiach i wymienia imiona, czasem z uśmiechem, czasem z rozrzewnieniem. Bezbłędnie poznaje miejsca. Nawet na starych zdjęciach.
“Rozumiesz coś?” Pyta Darek.
“No.” Odpowiada po angielsku i śmieje się.
Wierzcie mi, rozumie. I prawdopodobnie zna Jelenią lepiej ode mnie.
Tęczowa koszulina z rysunkiem gór (Teraz już takich nie robią, Panie!), w której jedzie maraton, jest istotnie pożyczona i istotnie na nią za duża. Nie jest też nowa, ale za to oryginalna. Takich koszulek nie ma w Polsce za wiele…
Siedzę przy tym samym, zastawionym brudnymi naczyniami stoliku i ocieram się o wielki mały świat. Nie da się do tego świata wejść tak po prostu – to świat herosów. Kiedy jednak zagląda się od dziurkę od klucza, herosi jedzą palcami i pożyczają sobie ciuchy. Jolanda w koszulce Majki. Jej rozbawiony wzrok i absolutna beztroska wobec zbliżającego się wyścigu… Trump wpadający na Dudę: stary, moi zawalili, przeczytam twoje wystąpienie, co?
Kolarstwo jest fajne!
Prawdziwa beztroska wygląda jednak jeszcze inaczej: zwyciężysz na dystansie Giga, pakujesz się i jedziesz przebrać. W tym czasie wołają cię na podium, przepada ci 200 euro nagrody a dodatkowo dostajesz 100 franków szwajcarskich kary.
Jest pocieszna, prawda? Nie sposób jej nie lubić!
Maraton
Kiedy strome jest strome?
Kluszkowce w ramach Cyklokarpaty były nieludzkie. Mam czelność wątpić, że osoba wyznaczająca trasę przejechała ją kiedykolwiek w całości na rowerze. Nawet jeśli lubię pomarańcze, nie jestem w stanie wypić szklanki koncentratu. Stromizny maratonu w Kluszkowcach byłyby strawialne na godzinnym xc. Na osiemdziesięciu kilometrach odebrały mi przyjemność z jazdy. Kocham podjeżdżać, ale takie stężenie, nawet na Eagle’u powodowało odruch wymiotny. Nawet w Alpach nie jechałam tak rzeźnickiej trasy. Mój Garmin kilometrami pokazywał prędkość poniżej 3 km/h. Nie chcę tego jechać nigdy więcej. Nie dlatego, że to ciężkie, tylko dlatego, że śmiertelnie nudne. 82 kilometry cholernej monotonii. Ani jednego fragmentu, gdzie umiechnęła się moja góralska dusza. Ktoś kto układał tę trasę nie kochał mtb…
Jelenia Bike Maraton to kwintesencja! Przejezdna, urozmaicona, dwa strome fragmenty, fantastyczne techniczne zjazdy! Co z tego, że nie umiem skakać przez betonowe rynienki odwadniające (raz na sto zawsze nie wyjdzie)? Co z tego, że nigdy przenigdy nie oddaję nikomu dętki, a dziś akurat zmiękło mi serce i oddałam? (Fajny chłop, z rowerem na plecach, z dwoma zdechłym dętkami na kierownicy, w ładnym lesie… “Ach, Myśliweczku-Kochaneczku.” Myślę. “Masz!”) Co z tego, że wgniecionej obręczy nie zaklei najlepsze mleko? Co z tego, że do mety 30 kilometrów i właśnie zaczęło lać???
“Co z tego, że stara, mokra i brudna i gada do siebie? Pożyczę jej dętkę!” Pomyślał człowiek na pomarańczowym Cannondale. I pożyczył.
Nagadałam się na tym maratonie, że hej. Głównie ze sobą, ale także z Johanką w sektorze, i z Jolandą na starcie, z Michałem, i Bartkiem, i Andrzejem, i Maćkiem, i Marcinem, i człowiekiem z Rudy Śląskiej, i człowiekiem z Podlasia, i z Pomarańczową, co była szybsza, ale dla której nie miałam już kolejnej dętki… I z Grześkiem, co czekając na mecie, w poszukiwaniu spóźniającej się mnie postawił na nogi wszystkich sędziów i niesłusznie przypuszczał, że jakakolwiek rozmowa ze mną będzie niemożliwa z uwagi na niesprzyjające okoliczności pogodowo-wynikowe. Grzegorz na mecie dowiedział się w około pięciuset zdaniach, że chcę jeszcze!
Trzymaj tak dalej!