Jadąc rano do pracy moim skrajnie zachlapanym solą autem, wyobraziłam sobie swoją starość. Podkręciłam głośność radia, wygładziłam “poły surduta” bo gniotły mnie w tyłek bardziej niż siodełko Fizika, westchnęłam na widok nieprzeziernej tylnej szyby i przywołałam wizję: ja z przymrużonymi oczami, głucha jak pień i zadowolona jak kot na słońcu: „Fajnie, że coś do mnie mówicie i nie żebym miała to w głębokim poważaniu, ale, niestety, kompletnie was nie słyszę.”

Mała, pokurczona, zadowolona z siebie, złośliwa jędza.

Bardzo mi się ta wizja podoba. Zrobię sobie jeszcze głośniej to radio.