Jeśli jest coś, co w czasie Igrzysk w Rio poruszyło mnie bardziej niż rozpaczliwa przegrana walka Mary Abbott o złoto w wyścigu kobiet ze startu wspólnego, jest to jej osobisty opis tego zdarzenia, który ukazał się w Wall Street Journal i który znajomy podesłał mi jako ciekawostkę.
To historia, która mówi, że za sportem, za sukcesami, porażkami, migawkami w TV, zdawkowymi wpisami na Twitterze, tysiącami zdjeć, euforią i milczeniem stoją zawsze ludzie z krwi i kości. Jeśli sobie tego nie uświadomisz, ich wysiłek na zawsze przepada na marne.
To, co napisała Mara Abbott, jest najpiękniejszym tekstem o losie sportowca, jaki czytałam.
Dzielę się nim tutaj w postaci mojego ułomnego tłumaczenia. Mam nadzieję, że nie wsadzą mnie za to do Guantanamo.

Podczas weekendu otwierającego Igrzyska Olimpijskie 2016 w Rio, amerykańska kolarka Mara Abbott wzięła udział w jednym z najbardziej spektakularnych i najszerzej komentowanych wydarzeń mających miejsce podczas całych Igrzysk. Jadąc solo w ucieczce i będąc o krok od złota, została na ostatnich metrach dościgniętą przez trzy goniące ją rywalki, by ostatecznie ukończyć wyścig na czwartym miejscu. Wrażenie wywarł olbrzymi wysiłek Abbott oraz jej późniejszy, pełen wdzięku wywiad, którego udzieliła stacji NBC. Oto historia jej Rio.

Napisała Mara Abbott
Tłumaczyła Anna Tkocz

 

Dziecięce marzenie:

wywiad w Sports Illustrated.

Brutalna rzeczywistość:

artykuł w Sports Illustrated o byciu czwartym na Igrzyskach Olimpijskich.

 

Mój trener, Dean Golich, odprowadził mnie do naszego hotelu przy linii startu. Powyścigowa, powywiadowa, antydopingowo przetestowana. Funkcjonalnie bezmyślna. Nie byłam gotowa, żeby tam wejść. Wnętrze mojej głowy wyskrobane do czysta, było niezdolne do wyprodukowania czegokolwiek, co nadawałoby do powiedzenia. Usiedliśmy na krawężniku, parę metrów od rusztowań podtrzymujących główną trybunę, gapiąc się na pusty parking i ruchliwą ulicę przed rozświetlonym patio restauracji hotelu Debret. Kibice schodzili się i przemieszczali grupami wraz ze spadającym na Rio zimowym zmierzchem. Być może było mi zimno. Możliwe, ze byłam przemoczona. Nie wiem – po tylu latach rezydowania w moim ciele, mój mózg wydawał się całkowicie niezainteresowany cielesnością. Światła restauracji i sklepów puszczały do mnie oczko. „Jestem z ciebie dumne.” „Nie chce być smutne.” „Powinnaś na to spojrzeć z mojej perspektywy.”

Znalazłszy się ostatecznie w środku hotelu, wystraszyłam się samotności w pustym pokoju. Z jakiegoś powodu klucz elektroniczny tak czy inaczej nie chciał zadziałać. Ciągle pamiętam: pokój nr 909. Dlaczego etykieta „do składowania” została przyklejona na tym właśnie wspomnieniu z magazynu mojej pamięci?
W dniu, w którym znaczenie miał każdy szczegół. Ostatni raz otwierałam te drzwi 7 godzin temu.
Kiedy wszystko mogło się zdarzyć…

 

Klasa! (Wybierz jedno.)

A) W ten sposób mówiono o moim powyścigowym wywiadzie dla NBC.
B) Ja, następnego dnia na przystanku komunikacji miejskiej, po delikatnej dezorientacji wywołanej rozkładem jazdy i po trwającej chwilę walce z samą sobą, z głowa miedzy nogami, wyjąca przy spazmach hiperwentylacji.
C) Mieszkaniec Rio, wręczający mi bilet na autobus, w nadziei, że będzie on rozwiązaniem moich problemów i że zacznę znów poprawnie oddychać.

 

 

Na Olimpiadzie ludzie zwykle mówią dwie rzeczy:

1) To przytrafia się raz w życiu.
a potem
2) Do zobaczenia za cztery lata.

 

Prawda jest taka, że kolarstwo szosowe jest dyscypliną wyjątkowo zależną od trasy. Jestem góralem i nigdy, w historii współczesnego kobiecego kolarstwa, nie zdarzył się wyścig z podjazdami jak w Rio. Jestem całkowicie świadoma tej wyjątkowości. Tokio będzie faworyzować sprinterów – dla mnie to jakby inna dyscyplina. Naprawdę. Szosowiec nigdy nie dostaje drugiej szansy, nie ma powtórek. Każdy wyścig jest właściwie raz życiu.
To jest albo niezwykle piękne, albo niezwykle głupie.

 

Dziwne rzeczy dzieją się czasem z drużyną po niezadowalającym finiszu. Ludzie rozpraszają się, wyparowują gdzieś do swoich własnych grup wsparcia. W powrotnej drodze do Wioski Olimpijskiej zostałam tylko ja, nasz dyrektor sportowy Jack Seehafer i koleżanka z drużyny Kristin Armstrong – kontrast dla upakowanego kolano przy kolanie samochodu, który wiózł nas tą samą drogą wieczór wcześniej. Mój telefon przepadł gdzieś w górze śmieci na tylnym siedzeniu.
Gadaliśmy. Ostrożnie. Powietrze wokół naszych słów zdawało się delikatne. Przez większość czasu, milczeliśmy. Światło bijące od faveli rozlewało się po wzgórzach, zarysowując ich kontury, taka Mleczna Droga.
Mój wyścig wydawał mi się czymś bardzo małym.

 

Wolisz mieć jakąś racjonalną wymówkę dla kiepskiego rezultatu wyścigu: chory tydzień wcześniej, defekt, przegapiony bufet, konieczność kichnięcia, kiedy poszedł atak, albo ostatecznie, że tego dnia straciłeś zimną krew, kiedy zrobiło się naprawdę ciężko (tak, to się zdarza)? Jeśli tak, możesz już na zawsze utknąć na mantrze: „Wygrałbym, gdyby tylko…”
Albo, wolisz wiedzieć, że pojechałeś wyścig ze wszystkich swoich sił i możliwości, że nie było już nic, co mogłeś zrobić i że to… nie do końca… wystarczyło?

 

 

Jak zachować godność?

Gratulacje powinny wywołać podziękowanie.
Uśmiechy są mile widziane. Szydercze prychnięcia nie.
To może wymagać praktyki. Na szczęście będziesz miał ku temu wiele okazji.

 

Co naprawdę złamało mi serce?

Przed wyścigiem ludzie mówili, że jestem w stanie sięgnąć po złoto. Pozwalałam tym frazesom wpadać jednym uchem i wypadać drugim. Nigdy tak naprawdę nie postrzegałam w ten sposób swojego potencjału. Przez lata ścigałam się na wysokim poziomie, ale filtr spamu w mojej samoświadomości najwyraźniej wyłapywał słowa „najlepsza na świecie”. Rano w dzień wyścigu wciąż zamęczam Dean’a pytaniami, czy to rzeczywiście możliwe i ignoruję go, za każdym razem, gdy potwierdza. Nie wierzyłam w to aż do ułamka sekundy między chwilą, gdy ujrzałam banner mówiący, że do mety zostało 300 metrów, a momentem, gdy spojrzałam przez ramię, by zobaczyć zwycięski sprint.
Prawda jest taka, że – i jest to część mająca stanowić lekcję dla wszystkich, więc uważaj: zawsze byłam taka mocna. Zwycięstwa nigdy nie są gwarantowane, ale zawsze miałam w sobie ku temu potencjał. Po prostu nigdy nie pozwoliłam sobie z niego skorzystać i to jest to, czego żałuję.
Dean, tak na marginesie, ostrzegał mnie przed tym.

Kiedy przyjechaliśmy do wioski, Kristin Armstrong weszła ze mną do jadalni, pomimo tego, że sama jadła już z rodziną w hotelowej restauracji, podczas gdy ja, w moich rozmokłych kolarskich spodenkach, wybrałam krawężnik. Byłam jej niewymownie wdzięczna za samą obecność, bez potrzeby mówienia czegokolwiek szczególnego, jedynie za samo bycie świadkiem tych chwil. Kiedy pracujesz na wydarzenie formatu Igrzysk, przerażającym staje się obserwowanie, jak twój cały świat powoli zaczyna zawężać się do światełka wielkości główki od szpilki.
Tym, czego sobie wtedy nie uświadamiałam, było uczucie, jakie pojawia się, gdy to światełko ostatecznie eksploduje w supernową. Wszystko stało się wyraźne, surowe, przejrzyste i nie chciało się to skończyć. Brakowało mi słów, ale nie chciałam być sama.

 

Kristin (podwójna, za chwilę potrójna złota medalistka w jeździe indywidualnej na czas) jadła płatki. Ja wybrałam muffinki. Kawałki czekolady na ich szczycie miały kształt wałeczków, nie piramidek. I nie były z prawdziwej czekolady.
Czułam się kochana.
Mój ojciec był astrofizykiem, więc dobrze wiedziałam, co jest następstwem supernowej?
Czarna dziura formuje się, gdy pozostałości supernowej są tak potężne, że żadna znana w przyrodzie siła nie jest w stanie powstrzymać ich zapadnięcia się. Nawet złoci medaliści muszą kiedyś stawić czoła pustce.

 

Pytanie: ile dwuipółkilometrowych kółek musisz przebiec (nogami kolarza) dookoła Wioski Olimpijskiej, by wybiegać z siebie uczucie, że cześć twojego żołądka bezpowrotnie zniknęła?
Odpowiedź: nieskończoną ilość razy. Nie jest to praktycznie możliwe.

 

Pożyczam sobie plażową damkę z Amerykańskiego Domu i jadę wzdłuż oceanu, czuję wolność, robię się trochę na hippisa, skręcam w lewo w łuk, który wydaje mi się odrobinkę zbyt znajomy.
Byłam tu do tej pory tylko raz, ale nagle dotarło to do mnie, wypłynęło gdzieś z głębin limbicznej pamięci. O Boże! Byłam na ostatniej prostej naszego wyścigu – teraz ukrytej pod powszednim wieczornym życiem.

 

„Jak jazda?”
„Nie chcę mi się o tym gadać.”
Założę się, że w wypożyczalni plażowych rowerów taka odpowiedź nie pada zbyt często.

 

 

Parę dni później…

Dean: (czekając na mnie) Jak daleko jesteś?
Ja: (patrząc w nawigację) Około 400 metrów?
Dean: O, hej! W takim razie cały czas jeszcze wygrywasz!

Hm.

Ludzie lubią mówić ci rożne rzeczy:
„Droga jest tym, co się liczy.”
„Czujesz się wspaniale, co?”
„Jestem z ciebie dumna.”
„W mojej księdze jesteś złotą medalistką.”
„Tyle ludzi cię wspiera!”

Ja lubię:
Leżeć w łóżku i jeść pralinki, które moja durna współlokatorka zostawiła na stole w kuchni.

 

 

W pewien sposób planowałam, że to będzie ostatni wyścig mojej zawodowej kariery. Po latach tkwienia w pewnej strukturze, w świecie ustalonych planów treningowych i wymierności efektów dobrze odbytych treningów, najbardziej przerażające jest:

„Dean, nie wiem, co mam jutro robić.”
„Dokładnie! Możesz robić cokolwiek!”

 

Lista rzeczy, która „powinna” liczyć się bardziej niż medal:

1. Być dobrym człowiekiem.
2. Jeździć z całego serca.
3. Reprezentować godnie kraj.
4. Przyciągać nowych fanów dla siebie i dla sportu.
5. Umieć udzielić wywiadu po.
6. Trendować na Twitterze.

 

To, co naprawdę jest ważniejsze od medalu?

W ostatnich zawodach w swojej karierze, pojechać wyścig życia. Wyścig, w którym taktycznie byłeś dokładnie tam, gdzie w każdej krytycznej chwili miałeś być. W którym uniknąłeś wszystkich błędów z przeszłości, wyzbyłeś się jakichkolwiek, przypisywanych ci przez innych, słabości. Gdzie zebrałeś warstwa po warstwie wszystkie niedostrzegalne lekcje, których uczyły się cię odnoszone przez naście lat zwycięstwa i porażki i stałeś się uosobieniem tej wiedzy. Dni takich wyścigów mogą być nawet rzadsze niż czyste zwycięstwa.

Jest jednak coś, co zawsze, tak jakby, chciałam mieć:
Olimpijski medal.

 

Mara Abbott jeździ na rowerze, czasem coś pisze, i urodziła się i wychowała u podnóża Gór Skalistych w Kolorado.

 

Oryginalny artykuł TUTAJ.