To nie są moje ulubione czasy. 

 

Jestem jak mysz, którą kot trąca łapą. Włochata łapka rzeczywistości zahacza moje ciało. Przetacza. Z jednego boku na drugi. Obraca. Coś w środku mnie, napięte do granic możliwości, z każdym dotykiem gotuje się na ból, który w końcu na pewno nadejdzie, gdy kot wyciągnie pazury. Mysz nie chce go czuć. Jest odrętwiała. Już nie wie, czy to jeszcze miękka łapka przesuwa ją wśród wysuszonej trawy, czy to już haki kocich pazurów ciągną jej ciało po ziemi. Jej serce bije powoli, bez zrywów, bez nagłych uderzeń. Po chwili i kot i ona sama myślą, że nie żyje. 

 

To nie są czasy, które obiecują, że się poprawi. 

 

Dlatego mój gadzi mózg powiedział, że pierdoli, wyłącza czucie.

 

Jest dziwnie, kiedy jedziesz na rowerze i wzruszasz ramionami. 

Nigdy nie wzruszałam ramionami na rowerze. No chyba, że schodzi powietrze, a za cholerę nie wiadomo skąd.

Atak małymi kamyczkami

Ostatni raz jechałam pociągiem do Wrocławia na Gravel Attack 2020. Wtedy wydawało mi się, że jest kwiecień, bo dopiero zaczęliśmy jeździć na rowerach po pierwszym lockdownie, ale było już zaawansowane lato i rok właśnie dojechał na przełęcz i zaczynał zjazd do mety. Nieubłaganie. 

 

Wrocławski Gravel Attack przypomniał mi, jak bardzo lubię się ścigać. Jak lubię to skupienie, to wyjątkowe tempo pracy mózgu. Wygrywanie jest spoko, ale tak naprawdę najbardziej lubię czuć, że umiem szybko.

 

Ostatniej jesieni ktoś zaczepił mnie w lesie, że powinnam spróbować sił na jakimś wyścigu, bo wyprzedziłam właśnie całą grupę dziewczyn, które gdzieś tam się ścigają. I co? No nic. Nie chciało mi się tłumaczyć. Poza tym to nie było w tlenie i ciężko mi się mówiło. Moje ego podrapało się dupie, przewróciło się na drugi bok, zamlaskało i zasnęło.  

 

Mysz otworzyła na chwilę oczy i przez moment nie widziała nad sobą kota. Ale nie! Nie może pozwolić sobie na opuszczenie swojego bezpiecznego odrętwienia. Kocia łapa za chwilę znów szarpnie jej skórę i jeśli odetchnie, jeśli przeciągnie ten stan błogiego odprężenia, pierwsze wbicie pazurów naprawdę zaboli. 

 

Dlatego mysz pozostaje nieczuła. I dalekie jest to od postanowienia. To poza kontrolą. 

Wrocław 

Wrocław zawsze zaczyna się podobnie: dworcem. Secesyjna kapsuła teleportacyjna z liśćmi akantu na ścianach wypluwa mnie w miasto. W pociągu coś zwykle piszę, wyłączona, tu nagle zderzam się z miastem i muszę reagować: wybrać drogę, nadać sobie tempo, zmierzyć się z powietrzem. Wrocław samochodom pokazuje środkowy palec. “Zielone światło oznacza: jedź. Czerwone światło oznacza: jedź, ale uważaj na tramwaj”, – tak mi tłumaczono. Na samochody we Wrocławiu czyhają dziury w asfalcie i brukowe kostki, czyhają na nie inne samochody zablokowane w korkach przez jeszcze inne samochody, czyhają na nie tramwajowe tory, a na nich żelazne konie o dziwnym, mało ostrzegawczym kolorze ciemnego błękitu, czyhają na nie rowery dosiadane przez szalonych rowerzystów, których Google prowadzi przez miasto nieuczciwymi skrótami przez kładki dla pieszych i mosty nad jazami. Samochody we Wrocławiu nie mają łatwo. Bycie samochodem we Wrocławiu to udręka.

elektryczny rower miejski precede:on na tle ściany

Pliki usunięte z Garmina

Wczoraj Ruscy wjechali na Ukrainę. We Wrocławiu słońce udaje, że grzeje, a ja czuję jakbym miała zwymiotować swoje wnętrzności. Nieprzerobione, wyparte emocje są jak góra lodowa wtłoczona pod powierzchnię oceanu – wypłyną z impetem, wzbudzając niszczycielskie tsunami. Nie potrafię o tym myśleć. Moja wyobraźnia w odpowiedzi na słowo “wojna” potrafi wygenerować jedynie jakieś mdłe uczucie straty: “rozwalili ogród, gdzie właśnie zaczynały kiełkować żonkile, które zasadziliśmy jesienią, zniszczyli furtkę oplecioną starymi różami, te wszystkie książki, albumy, naczynia, rowery… Nigdy nie pojadę już rowerem na wzgórza. Nigdy już nie przejdę przez starą furtkę oplecioną szalonymi dzikimi różami, które w czerwcowe wieczory pachniały jak najęte na całej ulicy. I w kuchni został kubek. Nieumyty”. Tylko tyle potrafię sobie wyobrazić. Strach, rozpacz, ból, niepewność, panika, zdezorientowanie, wściekłość, smutek, tęsknota… to za dużo! 

To trochę inna strata niż skasowanie sobie treningu w Garminie!

Cho, karniemy się do ZOO

Ja w sumie lubię to miasto. Nie. Przepraszam. Ja to miasto hołubię. Wrocław to majstersztyk! Rzeka, wplata tu swoje długie palce w każdą niemal dzielnicę, rozpruwa je, rozciąga i ścieśnia, a Wrocław sobie radzi. I rowerzyści we Wrocławiu też sobie radzą. 

 

Festung Breslau można opuścić wałami. Nawet w ciemnościach z mała lampką można przemierzać kilometry szutrowych szlaków o nachyleniu 0,00 %. A może we Wrocławiu najlepsze są ucieczki z niego… Może tak jest. Może tak było dla mnie. Do Trzebnicy. Do Strasznego Mostu w Czernicy. Do Oleśnicy. Na Ślężę.

 

Paweł czeka na dachu Galerii Dominikańskiej – tylko na tamten parking zmieściła się jego “ciężarówka”. Mamy dwa Canyony:ON. Graila:ON i Precede:ON – rowery dla bogatych ludzi. Elektryki, nawet od Canyona, to nie są tanie rzeczy. Jeszcze do nich nie “dorosłam”. Do elektryków. Własnych. Wciąż za mało ważę, wciąż mam mentalność ściganta, wciąż mam w domu schody do pokonania z rowerem na plecach… Ale lubię pokręcić na pożyczonym elektryku. Nawet bardzo.

Precede:ON

 

Najpierw na poważnie, a potem trochę niewinnej szydery: Precede:ON to commuterski rower dla statecznych pań i panów. Nie ma sportowego zacięcia, to typ, co ćwiczył na WF-ie tylko po to, żeby mu nie spadła średnia, nie żeby lubił upodlić się fizycznie z kolegami. Pot i bieganie wokół boiska to nie była jego bajka. Stracone 45 minut. 

 

Precede:ON to rower, który mogłaby polubić moja matka (choć nie jestem tego pewna w 100%, bo czasem jej nie doceniam). 

Wszystko jest tu na swoim miejscu: gładko chodzący napęd pasowy z bezstopniową przekładnią w piaście Enviolo – to naprawdę jest przyjemne: ciche i czyste. Świadomość, że nie trzeba tego smarować jest kojąca, choć świadomość, że napęd może przeżyć właściciela roweru, już mniej. Taki system dla faraonów, oni lubili trwałe zabawki. 

Wersja, której dosiadam przemierzając wrocławskie ścieżki i szuterki na wałach, to alu – nowość. Wcześniej Precede:ON występował jedynie w wersji CF (carbon fibre) i nie był tani. 

Precede:ON 7 kosztuje 18 patyków w rozmiarze L i XL, w rozmiarze M, S i XS  jest o tysiaka tańszy, ze względu na mniejszą baterię. Też nie tanio. 

 

Podczas jazdy cały czas przywołuję się do porządku i przypominam sama sobie, że to rower miejski, w dodatku elektryczny, a nie wyścigowy i nie musi mieć odejścia ze skrzyżowania, nie musi umieć robić nawrotów o 180 stopni w obecności przeszkód pod kołami, nie mówiąc o bunny hopach, z którymi i tak mam problem. Ma za to stopkę (oł jee), błotniki i zintegrowane światła. I to nie jest szydera. To są genialne miejskie akcesoria. Mój gravel potrafi oprzeć się siodełkiem o słupek znaku drogowego i stabilnie stać, ale na niego prawie nie działa grawitacja (te 85 N jest równoważone przez siłę tarcia na powierzchni 4 cm2), co innego taki gruby elektryk – kiedy stajesz przed sklepem, nie oprzesz go o witrynę, bo wpadnie do środka. Stopka to mus. Błotników mu zazdroszczę, bo pełne błotniki w mieście naprawdę spełniają swoją rolę. Nie spełniają dopiero w bieszczadzkim lesie po przejściu ulewy. Światła zasilane są z centralnej baterii napędu i to ma sens, choć zawsze obawiam się takich systemów w przypadku uszkodzenia – nie da się ich zastąpić jakimś erzacem. 

 

Jeździ się na nim jak na elektrycznym fotelu. Odwołuję się do wyobraźni użytkowników lekkich graveli i trailowych fulli ze skokiem 150: Precede:ON pokonuje krawężniki właśnie jak fotel – z lekkim łupnięciem. Poza tym jest komfortowo. Bardzo. I szybko. 

 

Kiedy zobaczyłam Precede:ON CF po raz pierwszy, bardzo zwrócił moją uwagę. Wydał się kosmiczny. Karbonowa wersja wyglądała jak prototyp, jak concept bike, a to żywy pojazd, który zwyczajnie można było, i nadal można, kupić. Zatopiony w ramie zintegrowany kokpit (kierownica i mostek stanowią niedemontowalną całość) w kolorze nadwozia, poukrywane kable, zdecydowane kształty, które tworzą łagodną ale futurystyczną sylwetkę. Gdybym była chińskim producentem rowerów elektrycznych, natychmiast skopiowałabym design i zdominowała rynek tanimi podróbkami. Ten rower jest w top 2 najładniejszych elektrycznych mieszczuchów, o jakich wiem. Kropka.

 

Czy wersja alu robi na mnie podobne wrażenie? I tak i nie. Z daleka to ciągle ta sama bryła, z bliska już mniej. Alu ma pewne ograniczenia, trzeba je pospawać, i spawy w Precede:ON AL widać. Czy by mi to przeszkadzało? Prawdopodobnie nie. W Precede:ON przeszkadza mi tylko jedna rzecz – ten rower nie jest dla mnie. Dlaczego? Z dwóch powodów. Moja jazda “po mieście” przebiega leśnymi kamienistymi szutrami (tak z Rudy Śląskiej dojeżdża się do Katowic) i takich tras Precede:ON nie lubiłby, a ja wraz z nim. Elektryczne wspomaganie, które wypłaszczyłoby jeden podjazd, który mam tam do pokonania, nie zrekompensowałoby mi trudów jazdy w miejskiej pozycji przez wertepy. A jeszcze, nie daj Boże, odezwałby się jakiś szusblech… Poza tym Precede:ON to elektryk i nie waży 13 kilo (waży 24,5), a mniej więcej tyle wyobrażam sobie wnosić sporadycznie po schodach. Precede:ON stanowczo musi parkować na parterze, a tego ja nie mogę mu zagwarantować.  

 

Dla kogo więc jest Precede:ON AL?

Dla osób, które właśnie porzuciły samochód na rzecz jazdy rowerem, mieszkają w dobrze skomunikowanej okolicy z dużą ilością dróg dla rowerów, nie mają ochoty ubierać się w lycrę, by przebyć kilka kilometrów, nie czują potrzeby dziczenia po wertepach i przede wszystkim nie mają ochoty się zmęczyć. Wspomaganie w Precede:ON da wszystkim tym osobom ogrom radości i ulgi. Dodatkowym atutem jest to, że Preced:ON jest w stanie przetransportować nawet 25 kg dodatkowego ładunku na tylnym bagażniku. 

 

Szydera

To właściwie nie moje spostrzeżenie. Zwrócił mi na to uwagę sam Paweł Steinke z Canyona. Precede:ON na damskiej ramie za cholerę nie chce oprzeć się o udo podczas postoju na skrzyżowaniu. Czy to go dyskwalifikuje?

elektryczny rower miejski precede:on na tle ściany

Przeczytałeś? Coś przyszło Ci do głowy? Napisz. To dla mnie ważne.

Jeśli masz ochotę, możesz wesprzeć mnie i postawić mi wirtualną kawę. Na lepsze i szybsze pisanie!

Postaw mi kawę na buycoffee.to

kolarze górscy wśród skał i nagiego górskiego krajobrazu

Czytałeś już o jeździe na tysiącach małych snowboardów?

Alpy Prowansalskie polecają się do czytania.

Privacy Preference Center