“Miałam kiedyś farmę w Afryce…”

Właściwie, jeśli się uprzeć, życie można streścić w jednej niespecjalnie grubej książce. Prawdopodobnie, w życiu nie ma niczego skomplikowanego. Prawdopodobnie.

 

“Toaleta jest piętro niżej. Tutaj jest czajnik. Kawa, herbata w szafce. Gdyby coś było potrzebne, jestem na dole.” Mówi bezemocjonalnie właściciel i wychodzi. Chwilę później słyszę przez ścianę, jak mówi to samo młodej Ukraince. Ma trochę inny ton i mówi do niej przez “ty”. Pokój jak pokój: łóżko, stolik przykryty obrusem, krzesło, umywalka, prysznic. Jest też lustro, ale ja nie patrzę w lustra.

Trochę leżę, w ubraniu, jak jakiś poeta z dziwnego filmu z rękami pod głową i gapię się w sufit, trochę myślę, czy nie skoczyć do Żabki po jakiś jogurt i bułkę, bo trochę jestem głodna. Ale chyba mi się nie chce. Chyba dam radę do rana. Nie chce mi się kluczyć po nieznanych ulicach. Naprawdę to nie takie ważne. Odpalam komputer i kończę jakiś tekst, który wisi nade mną i w którym od rana nie napisało się ani jedno słowo.

 

Oni

Do Ukrainki dołącza mężczyzna. Słyszę ich wyraźnie przez ścianę, rozmawiają, coś jedzą, ktoś bierze prysznic. Nie rozumiem ani słowa, mimo że słyszę ich, jakby byli w tym samym pokoju. Po prostu nie rozumiem, to obce słowa. Mówią miękko, znają się. Nie ma między nimi przekomarzania się, jakaś spokojna wieczorna rozmowa, czasem przerwana milczeniem. Może oboje siedzą nad telefonami i wertują wpisy swoich ukraińskich znajomych, a potem będą oglądać filmy ze śmiesznymi kotami i pójdą spać.

Słyszę ich. Przyspieszone oddechy i ciche westchnienia. Potem głośniej. Ich łóżko zaczyna obijać się o ścianę. Jestem zła. Nie na nich. Jestem zła w ogóle, na ten pokój ze stołem przykrytym obrusem, na miejsce gdzieś w brzydkiej dzielnicy, na zmęczenie, na następny dzień w drodze, na tą idiotyczną tułaczkę, na którą nikt inny by nie przystał i za którą nikt nie zamierza mi zapłacić. Jestem zła. Gdybym nie była, wyobrażałabym sobie tych ludzi za ścianą. On przeplata dłońmi jej włosy i odchyla jej głowę do tyłu. Ona przyciąga go do siebie. Wyobrażałabym sobie, że ona wpija się w niego, lgnie, a on wsłuchuje się w nią, czeka, wczuwa i odpowiada. Jestem zła i nie czuję żadnego podniecenia. Powinnam chyba czuć, to byłoby normalne. Ich łóżko stuka o ścianę, stuka w moją głowę: zapomniałaś, zapomniałaś jak to jest!

Nie, nie zapomniałam. Uwierzyłam tylko człowiekowi, który wmawiając mi swoją miłość, nie potrafi nawet cieszyć się, gdy mnie widzi. Potrafi tylko okazać satysfakcję, gdy działają jego przynęty oraz gniew, gdy okazują się nieskuteczne.

 

Herr Freud

W Cinema Paradiso jest taka scena (widziałam ten film raz i byłam wtedy dzieckiem), w której matka dzwoni do dorosłego syna. Rozmawia chwilę z kobietą, która odbiera telefon. “Ona cię nie kocha,” mówi do mężczyzny. Nie pamiętam, co odpowiada bohater. Nie pamiętam, czy ta scena ma wpływ na dalsze losy. Przez kolejne trzydzieści lat czekam na moment, gdy będę umiała rozpoznać, czy ludzie się kochają. Czy to w ogóle możliwe? Czy tylko sentymentalni Włosi przypisują taką moc sycylijskim matkom-ikonom w swoich ckliwych filmach-monumentach?

On kończy pierwszy. Po prostu kończy i nic się nie dzieje. Chwilę później słyszę, jak leje się woda pod prysznicem, a potem wszystko milknie. W nocy obudzi mnie znów stukające o ścianę łóżko.

 

 

Potrzask

Jestem tylko prostą Ślązaczką, ale wiem, że to był dobry seks, że nikt nie użył fortelu, by zostać we dwoje, nikt nikogo nie przyparł do ściany, nie uśmiechał się obrzydliwym uśmiechem niewiniątka, by zatuszować niezręczność, gdy to drugie powtarza swoje „nie”, nikt nie odwracał głowy, nie zaciskał pięści, by jak najszybciej się skończył, nikt nie zawijał się po wszystkim w kołdrę i nie próbował wyprzeć z pamięci tego wieczoru i nikt nie czuł się w potrzasku, z którego ucieczka możliwa jest tylko, gdy utnie się uwięzioną łapę. Obojgu było dobrze i oboje tego chcieli. Albo cholernie dobrze udają. Mądrości sycylijskiej matki jeszcze nie osiągnęłam – nie mam pojęcia, czy się kochają. Udawać też nie potrafię!

 

Strasznie się przez nich nie wyspałam. Poszłam spać o dwie godziny za późno, budziłam się w nocy (dzięki za te dźwięki) i wstałam nieprzytomna. Zgarnęłam rzeczy do walizki, zamknęłam pokój na klucz, a w ciasnym przedsionku tak spanikowałam, że zamiast wyjść na schody, wpieprzyłam się Ukraińcom do pokoju. Dziewczyny już nie było, a koleś spał, odwrócony plecami do wejścia. Zwiałam. Na szczęście nie miałam nawet komu powiedzieć przepraszam. Ciekawe, co na to Herr Freud?

 

QOO

Mam spalone przedramiona i schodzi z nich skóra. Pierwsze dwa tygodnie kwietnia były niesamowite, a mnie w ogóle nie chciało się jeździć. Zrobiłam ponad tysiąc kilometrów w miesiącu i prawie żadne z nich nie były satysfakcjonujące. Tłukłam się po Czechach, trochę jeździłam w Warszawie, zmęczona, zła, jak chmura kotłujących się, nie chcących opuścić mnie myśli. QOO – Queen of overthinking.

Wieczorem boję się położyć do łóżka, bo wiem, że rano nie będę umiała wstać i zająć się życiem. Kto chciałby zajmować się życiem, nad którym ktoś inny przejął kontrolę. Nawet w Star Treku olewali takie sytuacje.

 

Cieszyn

Wyjechałam o 8:20 i po dwóch kilometrach nabrałam poważnych wątpliwości, czy nie przesadziłam z optymizmem względem pogody. Klara na niebie, a wiatr wie swoje. Umówiłam się o 10:30 w Cieszynie z Ireną i Tomem. Jest sobota wielkanocna, dwa lata temu w sobotę wielkanocną też jechałam do Cieszyna. Wtedy myślałam o zupełnie innych rzeczach, nie było mi specjalnie radośnie, ale byłam człowiekiem, który wie, że może być lepiej. Dziś nie czuję nic, jestem czarną dziurą, w której przepada rzeczywistość.

 

Zwykle starczał kwadrans. Piętnaście minut jazdy wymazywało moją złość, irytację, kiepskość dnia i kiepskość dróg. Znikała polityka, praca i “na dupie krosty”. Rower wyciszał skołatanie. Skuteczniejszy od maści na ból dupy, tańszy od prochów i psychiatry. Przestał mi pomagać.

 

Słaba na prostych, bez werwy na podjazdach, sztywna na zjazdach. Co się dzieje, pytałam. Może jestem chora. Może trzeba zrobić jakieś badania. W lasach zawilce i przylaszczki, śliwki buzują kwieciem na miedzach, szpaki gonią się po trawnikach, a kosy naiwaniają swoje trele na wieczornie przystrojonych topolach, a ja jadę i chce mi się umierać. Trzaskałam te swoje kilometry, leciały “kudosy”, Instagram meldował o świetności życia na ziemi, serduszka, tęcze, jednorożce, a u mnie izba przyjęć. Mój organizm zaczął odrzucać jedyne lekarstwo, jakie miałam na życie. Mój organizm zaczął nienawidzieć roweru!

“On nie rozumie. On ma taki model bycia z kimś, taki model “miłości”. Będzie Ci pokazywał, jak bardzo zależna jesteś od niego…” ktoś powiedział.

 

Zmiana

Do Cieszyna mam 49 kilometrów. Nie mam pojęcia jak wygląda Irena, Tom nie powiedział mi nawet, czy Irena mówi po polsku. Dojeżdżam do dworca w Czeskim Cieszynie i rozglądam się za kimś na rowerze. Ktoś macha do mnie i rzuca mi się na szyję – Irena. Tom zjawia się po chwili, gdy my zdążyłyśmy przegadać już ze sto wspólnych tematów. Z Cieszyna szybko wyjeżdża się w spokój. Kawałek ulicą Fabryczną i zaraz zaczynają się wąskie dróżki wśród zieleni. Beskidy wiszą niemal nad miastem i można patrzeć na nie i cieszyć się, że za chwilę się tam będzie. Poznaję drogi, Tom prowadził mnie tamtędy dwa lata temu. Wiem, że zaraz będzie pole golfowe i krótki stromy podjazd. Noga lekko się spina, podjazd trzyma i puszcza po chwili, szczyt i zjazd łagodnym łukiem. Gęba mi się śmieje, krople potu spływają po linii kręgosłupa, Irena gada coś po polsko-czesko-śląsku, a Tom jej wtóruje. Rower sam jedzie, opuściło mnie umieranie, zdjęcia ciągną sztampą, a ja i tak je lubię. Rower ten sam, nogi te same, głowa ta sama. Co się zmieniło?

 

To był dzień na 195 kilometrów. Pod domem znów umieram, w dodatku nie wzięłam lampek i po 20:00 dopada mnie stres drogowy. Każdy klakson znów włącza w mojej głowie nerwowy wewnętrzny monolog. To jednak inny stan, inne nerwy, inny monolog i inne umieranie.

 

Trzy dni później złożyłam wypowiedzenie.

 

 

Privacy Preference Center