Mój kumpel Dyniol (Adam Socha – znany w PL ze zwycięstwa w Transcarpatii 2007) powiedział mi kiedyś coś bardzo ważnego.

Siedzielismy nad miską makówek (śląski deser bożonarodzeniowy, w którym, o ile mi wiadomo, NIE MA spirytusu) na stadionie w Karpaczu podczas Extrino 2006 i wystawialiśmy buzie do słońca. Był maj. Spirytus, którego miało nie być, skutecznie znieczulał moje stłuczone podczas downhill’u piszczele, gadaliśmy pewnie o byle czym, jak to znajomi, którzy spotykają sie po latach. Ktoś się przysiadł, znęcony Trance’m Dyniola na Fox’ie… Nasza rozmowa o starych czasach urwała się, bo Adam demonstrował gościowi jak działa tubeless na mleku. Rozumiecie? Tubeless na mleku w 2006 roku. Dobra, wiedzieliśmy, że to istnieje, ale żeby na tym jeździć… Jak? Bez dętki..?

Oszołomiony facet w końcu nas zostawił, a Adam wrócił do nas ze swoim uśmieszkiem.
– Sprzęt nie jest ważny. – powiedziałam ja znad gęstych oparów opium i spirytusu, na wpół leżąc i zerkając dumnie na mojego Bulls’a z RST na p e ł n y m LX.
– Musisz mieć i sprzęt i formę, żeby nie było, na co zwalić.

I co? I kropka!

Ja jeszcze dodaję: „sprzęt najlepszy, na jaki cię stać”, powtarzając za Davidem duChemin – fotografem, podróżnikiem i autorem książek o foceniu. (Polecam, swoją drogą).

Blizny po tym jedynym w życiu i w dodatku wygranym downhill’u mam do dziś. Tak samo, do dziś ucinam wszystkie sprzętowe dyskusje tym jednym zdaniem, które padło wtedy od niechcenia nad makówkami ze spirytusem… W maju!